piątek, 14 listopada 2014

Flekożerca, Szpilkołapka i inne bestie.


Kobieta, która za pomocą wysokich butów oraz innych garderobianych sztuczek przywiedzie statecznego obywatela do małżeństwa, może zostać oskarżona o czary stwierdził w XVII w angielski parlament. Zaczynam wierzyć, że to przeświadczenie leży u podstaw projektowania współczesnej przestrzeni miejskiej.


Jak większość kobiet kocham buty na obcasach. Wprost nie wyobrażam sobie świata bez pięknych szpilek. Jako estetce wystarczy mi świadomość tego, jak pięknie wygląda kobieca sylwetka w butach na wysokim obcasie. I mimo iż wiem, że chodzenie w wysokich obcasach ma również wiele minusów, to nie potrafiłabym z nich zrezygnować.

Kobiety noszą wysokie obcasy, gdyż dzięki nim czują się bardziej seksowne i kobiece, co dodaje im pewności siebie. Ponadto wysokie obcasy to najprostsza sztuczka, żeby dodać sobie wzrostu. A nie od dziś wiadomo, że osoby wysokie są postrzegane nie tylko, jako bardziej kompetentne, ale także jako atrakcyjniejsze.

Jestem przekonana, że argumentów za noszeniem wysokich obcasów jest przynajmniej o jeden więcej niż tych przeciwko i lubię to swoje przekonanie, tak jak cała rzesza kobiet będąca w stanie oddać ostatni grosz za parę pięknych, designerskich szpilek. I to nic, że będą na nogach tylko raz,  bo pasują tylko do jednej sukienki. Ale jak wyglądają! 

Nic nie nada ci tak kobiecego wyglądu jak para wysokich obcasów. Gdyby kobiety potrafiły oprzeć się szpilkom, nie byłoby mnie tutaj", mówi projektant Manolo Blahnik. I trudno się sprzeczać z geniuszem branży modowo obuwniczej.

Moi przyjaciele zwykle mocno się dziwią, gdy zdarzy się im zobaczyć mnie na płaskim obcasie w innej sytuacji niż turystyczno-sportowej.  Nie rezygnuję z butów na wysokim obcasie ani w kontaktach prywatnych ani tym bardziej w biznesowych. Niestety ma miłość do wysokich obcasów jest wystawiana na poważną próbę przez projektantów nowych przestrzeni miejskich i terenów należących do kompleksów biurowych. I czasami zastanawiam się, czy nie jest to jeden z elementów wielu pułapek systemowych na kobiety, którym nieopatrznie zachciało się pracować lub prowadzić biznes poruszając się na obcasach.  Jak pułapki, z którymi musi zmierzyć się poszukiwacz skarbu zanim do niego wreszcie dotrze, tak ja muszę ratować swoje kochane szpilki przed zasadzkami stworzonymi po to, by kobiety na obcasach nie dotarły na umówione spotkanie w nowoczesnym biurowcu.  Przez lata obserwacji wyodrębniłam kilka systemów pułapek i opracowałam sposoby radzenia sobie z nimi.

Zacznijmy od Flekożercy. 
To bardzo perfidna istota, którą umieszcza się na drodze prowadzącej do niektórych budynków publicznych. Pożywieniem tej istoty są fleki z wysokich obcasów. Flekożerca charakteryzuje się skupiskiem flekowych zwłok poutykanych w wąskich szparach pomiędzy kostką brukową. Zadziwiające jest to, jak często Flekożercę umiejscawia się na dojściu do nowoczesnych biurowców, w których większość pracowników stanowią kobiety.

Istnieją dwie sprawdzone metody radzenia sobie z Flekożercą. 
Pierwsza z nich – zdjąć buty i przekroczyć Flekożercę na boso śmiejąc się do niego szyderczo- „będziesz głodny, draniu”. No, cóż czasami nasze szpilki nie są warte ryzyka i skoro kochamy je tak bardzo, jak deklarujemy, teraz jest właśnie ten moment, by to udowodnić. 
Drugi sposób wymaga odrobinę wprawy, ale można w nim dojść do mistrzostwa. Sama stosuję go z dużym sukcesem i polecam wszystkim kobietom, które jednak wolą pozostać w obuwiu. Przemieszczamy się po Flekożercy na palcach nie dotykając obcasami ziemi. Jest to forma mocno drażniąca Flekożercę. Smakowite fleki przesuwają się parę milimetrów nad nim, a on nic nie może z tym zrobić. 
Endorfiny szczęścia wydzielone po pokonaniu złośliwego potwora pomagają jeszcze odważniej spojrzeć w oczy kolejnym wyzwaniom dnia. W końcu każdy facet od dziecka marzy o pokonywaniu potworów, a my, kobiety, musimy sobie z nimi radzić wielokrotnie każdego dnia. Każde takie zwycięstwo smakuje cudownie!

Zdarza się jednak, że złośliwy zjadacz fleków przesunie nam kostkę brukową i nasz obcas dotknie ziemi na tych parę strasznych sekund wystarczających do zeżarcia naszego fleka. 
O ile mamy tego świadomość, walczmy o niego z Flekożercą! 
Istnieje duża szansa, że uda się nam go znaleźć na cmentarzysku fleków i odebrać. 
Niestety starcie z Flekożercą potrafi być niszczące dla naszego pięknego i drogiego obcasa.

Jednak w tej materii bardziej niebezpieczna jest inna pułapka na kobiety w wysokich obcasach czyli niszcząca nasze piękne obcasy Tarka z ostrych kamyków, którymi wysypane są  parkingi. 

W momencie przyjechania na spotkanie biznesowe w wysokich obcasach i otwarcia drzwi od samochodu na takim parkingu mam w głowie jedną myśl „Nie wysiadam!” 
Potem pojawia się bardziej racjonalna: „ Przecież muszę być na spotkaniu. Zaraz, zaraz, czy jest tu ktoś kto mnie zaniesie do drzwi biurowca?” 
W takich momentach dobrze ,że nie ma w pobliżu projektanta tego obiektu. Ilość klątw jaka by spadła z moich ust na jego głowę i wszystkie jego pokolenia, przygniotła by największego sceptyka voodoo.  

Bo, co ma zrobić kobieta, która ma na nogach piękne, drogie szpilki, za kilka minut bardzo ważne spotkanie z Bardzo Ważną Osobą w luksusowym biurze w super nowoczesnym  oszklonym biurowcu, a przed sobą do pokonania  30 metrową pułapkę wysypaną ostrymi kamieniami?!

Nie może zdjąć butów, bo porani sobie stopy i porwie pończochy, nie uda jej się przebiec na paluszkach, bo zapadając się w krwiożerczą Kamienną Tarkę zniszczy sobie czubki butów. Trzeba jakoś nad nią przefrunąć. 

Z dwojga złego ryzykuje. 
Najpierw bacznie przepatruje teren. Określa, gdzie jest bardziej stabilna nawierzchnia i wytycza w myślach najbezpieczniejszą trasę. Bierze głęboki wdech i rozpoczyna akcję specjalną o kryptonimie: Lot nad Kamienną Tarką.  
Stojący z boku obserwator mógłby odnieść wrażenie, że miotająca się po parkingu w różnych kierunkach, w dziwnych podskokach i długich susach kobieta  na chwilę zapomniała, gdzie chce dotrzeć. Nic bardziej mylnego. Ona to świetnie wie i właśnie próbuje to osiągnąć nie ryzykując utraty ukochanych szpilek oraz ponoszenia kolejnych wydatków na nowe. Dlatego też udając, że nagle grawitacja nie działa, a ona jest lżejsza niż motylek, a przy tym klnąc pod nosem, równocześnie modląc się o jak najmniejsze straty w obcasach, stara się dotrzeć do oszklonych drzwi biurowca.

Czasami mamy szczęście i w jedną stronę kończy się jedynie na małej rysce na obcasie. Ale to nie koniec akcji Lot nad Kamienną Tarką. 
Bo nie można zapominać ,że do samochodu jednak trzeba będzie wrócić!

Do podobnego typu pułapek zastawionych na kobiety w wysokich obcasach zaliczam również Wściekłe Skrobaki Obcasów,  wśród których królują metalowe kratki parkingowe wypełnione piachem, trawą lub najbardziej złowieszcza z pułapek na obcasy czyli połączone siły Wściekłego Skrobaka z Kamienną Tarką.

Sojusz Wściekłego Skrobaka z Kamienną Tarką to poważna przeszkoda. 
Zasadzka ta kosztowała mnie wiele zniszczonych obcasów i łez, gdy krótko po zakupie musiałam się żegnać z przytwierdzonymi do nich butami. 

Dlatego się zawzięłam i skoro tendencja w projektowaniu parkingów przed  biurowcami nie znika, a ja muszę tam czasami parkować, wypracowałam metodę radzenia sobie z tą pułapką.  Jest to mix sposobu skutecznego w przypadku Flekożercy oraz Kamiennej Tarki- czyli Balans i Lot.

Należy tak celować robiąc susy nad pułapką, by odbijać się na palcach tylko od wystających krawędzi metalowej kratki utrzymując jednocześnie obcasem kilku milimetrowy odstęp od kamieni. Wiem, że to dziwaczne i karkołomne, ale skoro potrafię biegać w szpilkach, gdy to konieczne, mogę również w nich skakać. Gdy to konieczne. I wcale mi nie przeszkadzają spojrzenia mężczyzn w swoich butach na płaskich podeszwach maszerujących pewnie po kamieniach.  Jeśli im moje skoki przeszkadzają, to niech mnie przeniosą przez parking. Albo zainstalują gumowe ścieżki, po których kobiety w wysokich obcasach godnie i bezpiecznie wyjdą z parkingu.

Zaskakuje mnie też brak wyobraźni architektów przy projektowaniu otoczenia biurowców oraz obiektów użyteczności publicznej. Czyżby nie było wśród nich kobiet chodzących w szpilkach? Przepiękne ażurowe betonowe elementy architektury ogrodowej, przeplecione zieloną trawą, ziemią lub żwirkiem w wielu odcieniach zdobią otoczenie biurowca wijąc się w postaci ścieżek spacerowych, placyków czy dojść do ławeczek. Z okien biurowca widok jest uroczy. Wśród nich dynamicznie przemieszczają się mężczyźni i ostrożnie stąpają wpatrzone pod nogi kobiety. Ze skupionym wzrokiem przy każdym kroku podejmując ważną decyzję mogącą skutkować skręceniem kostki, złamaniem obcasa, zniszczeniem buta lub zgubieniem fleka, a w najmniejszym wypadku ubrudzeniem ziemią lub błotem obcasów na całej długości. Chodzenie z oklejonym błotem obcasem nie jest może jeszcze niczym strasznym, stwierdzi niejeden mężczyzna. Owszem. Zakładając, że obcas jest czarny i nie będzie na nim brunatnych śladów po błocie. A co jeśli tak nie jest?

Wracałam niedawno ze spotkania służbowego w towarzystwie dwóch znajomych mężczyzn. Moi towarzysze energicznym krokiem przemierzali przestrzeń między biurowcami, a ja z oczami wbitymi w ziemię, starając się nie pozostać w tyle próbowałam nie stracić równowagi na alejce artystycznie wyłożonej ażurowymi płytami. 
W końcu się poddałam i wyjaśniłam, że musimy zwolnić, bo w tym tempie albo skręcę nogę albo złamię sobie obcas. Poza tym na tej nawierzchni widzę dla siebie tylko dwie opcje dotarcia do samochodu albo będę szła wężykiem po falistych liniach obsypanych żwirkiem i oni będą kluczyć ze mną, albo też będę wolniej i na palcach stąpać w prostej linii z krawędzi na krawędź.
 Przez dłuższą chwilę panowie zastanawiali się, czy nie żartuję. Po czym dokładniej przyjrzeli się nawierzchni oraz moim butom i przyjęli moją wizję dalszej wędrówki mocno zwalniając kroku.

Niedawno ofiarą ataku pułapki zastawionej na kobiety w wysokich obcasach padła premier Ewa Kopacz. Wszystkie media z satysfakcją podały, że pani premier zgubiła but wychodząc z budynku lotniska wojskowego w Warszawie w trakcie podróży służbowej do Brukseli.  

Pani premier, jako znana miłośniczka wysokich obcasów, stała się idealnym celem dla ataku jednej z najwredniejszych pułapek zastawionych na szpilki, czyli Szpilkołapki.

Jest to paskudny rodzaj niezwykle wyrafinowanej i złośliwej istoty, która najczęściej przybiera postać metalowych wycieraczek przy drzwiach do obiektów użyteczności publicznych. Są to miejsca, w których zwykle wszyscy się śpieszą i rzadko patrzą pod nogi.  

Szpilkołapka z daleka wygląda niegroźnie i zlewając się z posadzką stwarza wrażenie jakby prawie nie istniała. Przy czym, mając zajętą głowę sprawami  dla których wchodzimy do budynku lub z niego wychodzimy, jest ostatnią rzeczą o jakiej byśmy pomyślały. 
A to duży błąd. I na pewno nie jedna z nas boleśnie przekonała się o jej obecności, gdy już było za późno.

Szpilkołapka mimo sympatycznej nazwy to bardzo groźna pułapka. 
Jej zadanie to chwycić nasz obcas i nie puścić, nawet gdyby miało to się skończyć jego oderwaniem, złamaniem, zniszczeniem buta, a dla nas bolesnym upadkiem, skrętem kostki czy innymi nieprzyjemnościami związanymi z faktu, iż Szpilkołapka zawsze dba, by nasza porażka miała świadków. Zawsze. Czasami nawet zapewni sobie rozgłos w mediach. Niestety.

Jak ustrzec się przez perfidną i bezwzględną Szpilkołapką? 

Jak i na wszystkie pułapki, na tę również jest sposób. 
Należy pamiętać, że uwielbia się ona czaić w drzwiach wejściowych do obiektów użyteczności publicznej i nawet, jeśli myślimy, że jej nie ma, to ona tam jest i czuwa. Zwarta i gotowa do akcji. Nie wolno nam o tym zapominać. 
Dlatego dobrze jest wziąć mały rozbieg i dużym susem przeskoczyć ją odbierając jej wszelkie szanse na atak. 

Można też spróbować metody Balans i Lot. 
Spokojnie i w skupieniu, na paluszkach pokonać jej terytorium trzymając obcasy w bezpiecznej odległości od jej łapczywych szczęk. 
Tu nie doradzam pośpiechu. Szpilkołapka działa błyskawicznie, a ryzyko piruetu wokół własnej osi a’la pani premier, czy upadku na kolana z jednoczesnym głośnym okrzykiem, by później znaleźć swoje zdjęcie w postaci Memu w internecie, jest zbyt duże.

Bycie kobietą na wysokich obcasach w męskim świecie biznesu nie jest łatwe. 

Choć przecież dzieje wysokich obcasów wskazują , że na przestrzeni wieków nosili je zarówno mężczyźni, jak i kobiety
Pierwsze buty na obcasie należały do mężczyzn. Obcasy służyły im do tego, by buty nie wysuwały się ze strzemion w siodle. W tamtych czasach to kobiety chodziły na płaskich podeszwach.
Do czasu, gdy Katarzyna Medycejska wpadła na pomysł wykorzystania obcasów do skutecznego uwiedzenia króla Francji Henryka II. Od tej pory obuwie stało się czymś więcej, niż tylko ochroną stóp.

Carine Roitfeld, była redaktor naczelna paryskiego wydania Vogue, powiedziała: „Zawsze noś wysokie obcasy. Tak, dają Ci siłę. Inaczej się poruszasz, inaczej siedzisz, a nawet mówisz inaczej”. 

OK, zawsze to może przesada. 
Kiedy idę na spacer z psem, albo do pobliskiego sklepu to wkładam trampki. Kiedy pada deszcz idę w kaloszach, a zimą spaceruję w śniegowcach.

Jednak, kiedy zmierzam na spotkanie biznesowe, konferencję, szkolenie czy inną sytuację służbową ubrana zgodnie z biznesowym dress code, chciałabym mieć pewność, że nie zostanę znienacka zaatakowana przez jedną lub kilka z wymienionych wyżej pułapek.

 Nawet, jeśli znam sposoby, jak sobie z nimi radzić.

Ten tekst znajdziecie również na łamach magazynu Dolce Vita - Celebrujemy Życie

czwartek, 6 listopada 2014

Jak tracąc zmarszczki, stracić cenne punkty na starcie.




Od paru tygodni mam wrażenie, iż niespodziewanie trafiłam do TV show Big Brother .

Z każdego zakątka ulicy, z każdej mijanej ściany czy witryny, a nawet z mojej własnej wycieraczki - łypią na mnie oczy.  Jedne badawcze, inne serdeczne, jeszcze inne poważne, groźne, przestraszone, aroganckie, mądre czy po prostu …puste. Są wszędzie. I przyklejone do twarzy obcych mi ludzi, śledzą każdy mój ruch jednocześnie prosząc: „Wybierz mnie!”. Trudno się przed nimi skryć.

Jednym z podstawowych uczuć, jakie ma wzbudzić zdjęcie wykorzystane na plakacie wyborczym jest ZAUFANIE.

Abyśmy dali szansę człowiekowi z plakatu musi nam się jawić jako osoba wiarygodna, ale najpierw musimy mu zaufać. Nigdy nie zaufamy człowiekowi, który wzbudza w nas jakiekolwiek odczucia negatywne. Zaufanie to pełnia odczuć- nie można „trochę ufać” tak, jak nie można być „trochę w ciąży”, ani też „trochę kochać”.

Albo komuś ufamy, albo nie. Jeśli czujemy psychiczny dyskomfort- nie zaufamy.

Pytanie tylko, co powoduje, że jedna nieznajoma uśmiechnięta twarz z plakatu nas przekonuje, a inna nie? 

Przyglądamy się tym twarzom i błyskawicznie oceniamy kogo lubimy, a kogo nie. Hola, hola! Przecież my tych ludzi nie znamy. Skąd w nas nagle taka kategoryczna ocena?
Skąd w ogóle pojawiają się jakiekolwiek odczucia z wiązane z twarzami z plakatów? Czyżby to te uśmiechy tak na nas działały?

Nie. To nie uśmiech jest kluczowy. To jeszcze nie wystarczy,  by wzbudzić w nas pozytywne uczucia. Tym bardziej , że rozciągnąć mięśnie ust w czymś uśmiechopodobnym jest niezwykle łatwo.

To oczy i mięśnie twarzy, które wokół nich się znajdują wskazują czy uśmiech jest szczery czy fałszywy. A dzięki temu nasza podświadomość albo spokojnie kiwa głową -  „OK., tu się wszystko zgadza. Jest spójność.”, albo włącza czerwone światło i wyjącą syrenę- „ Uwaga! Coś tu nie pasuje!”

Sztuczny uśmiech jest banalnie łatwy. Wystarczy unieść kąciki ust. I już. Mamy uśmiech na twarzy.Ale tym właśnie fałszywy uśmiech różni się od szczerego.

Jak stwierdzili naukowcy w szczery uśmiech angażują się nie tylko usta, ale cała twarz, oczy jaśnieją, czoło się marszczy, policzki zostają uniesione, skóra wokół oczu i ust ulega pofałdowaniu i w końcu do góry unoszą się kąciki ust. Równocześnie pojawia się element, którego praktycznie nie można udać, czyli opuszczanie końcówek brwi od strony nosa.  Gdy tego drobiazgu zabraknie, nasz uśmiech wydaje się sztywny i niepewny.

Jeśli oglądając zdjęcie kogoś takiego zasłonisz usta, oczy od razu zdradzą jego prawdziwe uczucie. Spróbuj czy to prawda i narysuj na kartce smutne oczy i szeroki uśmiech, a pojawi się twarz osoby smutnej. Widzisz? Po prostu uśmiechamy się oczami. Nie ustami.

Zaskakujące jest, że mimo tej wiedzy uważamy, że na zdjęciach nie należy uśmiechać się zbyt spontanicznie i szeroko, bo wtedy robią nam się mimiczne zmarszczki, a to nie wygląda już estetycznie.

Korzystamy więc w nadmiarze z photoshopa wygładzając wszystkie newralgiczne miejsca lub po prostu uśmiechamy się tylko na tyle, by nie angażować mięśni twarzy. W wyniku czego, pojawia się efekt uśmiechniętej maski i nasza podświadomość zamiast się zachwycać oglądanym zdjęciem buntuje się i krzyczy głośno: FAŁSZ! FAŁSZ! FAŁSZ! 

A my zastanawiamy się skąd w nas te mieszane uczucia? 
Przecież patrzymy na miłą, uśmiechniętą twarz! 
Czemu ona wzbudza w nas tak sprzeczne emocje?

Co jest, do diaska, z nią nie w porządku?!

No cóż, już dawno dowiedziono, że uśmiech, niezależnie od powodów i intencji silnie działa na każdego. Naukowcy odkryli, że ludzki mózg preferuje szczęśliwe twarze i rozpoznaje je szybciej niż emocje negatywne.

Uśmiech stanowi tak istotną formę komunikacji, że dostrzegamy go już z odległości 100 m!

Dlatego większe szanse na zauważenie mają kandydaci uśmiechający się, niż ci, którzy zdecydowali się na poważną minę na swoich wyborczych zdjęciach.

Ale największe szanse mają osoby, które prezentują uśmiech angażujący całą twarz i oczy.

I wcale nie jest ważne czy ten uśmiech jest obiektywnie piękny, czy też nie pasuje do kanonu uśmiechu z reklamy pasty do zębów.  Jeśli jest szczery, to podświadomie wzbudzi pozytywne emocje u odbiorcy, a głosujący nań wyborca może, jako jedyny powód swej decyzji podać: „Bo tak mu dobrze z oczu patrzy!”.

Warto pamiętać o tym również wtedy, gdy nasze zdjęcie ma być pierwszym elementem zachęcającym do kontaktu z nami.

I… nie bójmy się naszych zmarszczek mimicznych.  Dzięki nim jesteśmy prawdziwi.

środa, 29 października 2014

Siedź w kącie, a cię znajdą.



Jeśli jest jeszcze ktoś, kto wierzy, że staroświecka maksyma naszych babć ma zastosowanie w życiu i biznesie, niech przez chwilę zastanowi się, jak często zagląda we wszystkie kąty swojego mieszkania? Raz, dwa razy w tygodniu podczas odkurzania podłogi?

I czy na pewno zagląda we WSZYSTKIE?
Czy przypadkiem jakieś kąty nie są zastawione meblami i tam nie zaglądał od….lat?

A co jeśli tam właśnie leży coś, co okazałoby się dla nas najcenniejszą rzeczą na świecie?
I czeka. Cichutko. Nie robiąc nic. Czeka, by dać się znaleźć. Kiedyś. A czas płynie. I nikt tego nie szuka, bo nie wie, że to istnieje.

A co jeśli ta rzecz ma termin ważności?
Tak jak szyfr do sejfu w szwajcarskim banku, gdzie zdeponowano fortunę, ale po upływie konkretnej daty szyfr ulegnie zmianie i fortuna przepadnie.
Po terminie szyfr przestanie być cenny. Mimo to leży w kącie i…. czeka.
Aż przypadkowo odkryje go jakiś szczęściarz. 
Tylko, że nikt nie wie ani o jego istnieniu, ani o kącie, w którym się znajduje.

Jakie są szanse znalezienia tego,  co jest w kącie? 
Czy nie prościej byłoby, gdyby cenne rzeczy leżały w widocznym miejscu? 
Na stole. Pod lampą. Na drzwiach lodówki. Na biurku. Na naszym laptopie. 
Gdziekolwiek, byleby były widoczne!

Te drogocenne skarby to my. Nasz potencjał. Nasza kreatywność. Nasz biznes.

Siedzimy sobie w znajomym kącie. Cicho dłubiemy coś w swoim małym światku, skrycie marząc, że kiedyś ktoś nas odkryje. Kiedyś ktoś na nas wpadnie i, och! Zachwyci się! Zrobi się wielka sensacja! Wszyscy będą nas ciekawi i tego, co robimy! Wszyscy się będą nami zachwycać!

A my?  „Oj, tam… nie ma o czym mówić…”- skromnie spuścimy oczy i z delikatnym uśmiechem machniemy lekceważąco ręką. Choć w sercu będziemy piać ze szczęścia i wywijać dzikie hołubce pod sufitem.
A potem wyślemy smsy do wszystkich z listy kontaktów w komórce i ogłosimy na facebooku, żeby nikt nie przeoczył faktu, że ZOSTALIŚMY ODKRYCI ! Że oto narodziła się Gwiazda w Swojej Branży! 
I - „och, to naprawdę wielkie zaskoczenie… jestem tylko skromnym człowiekiem, który dłubał sobie w kącie i nagle...."

I posypią się zamówienia, klienci, inwestorzy- setki, tysiące, miliony złotych! 
W sumie, czemu by nie mówić o dolarach? Miliony dolarów! 
Nasza twarz pojawi się w panteonie najbogatszych Polaków. 
Kupimy sobie wszystko, o czym marzyliśmy, pojedziemy wszędzie tam, gdzie chcieliśmy jechać. Będziemy bogaci, sławni, a życie będzie piękne!  Całe życie na to czekaliśmy!

Taaaaak.  Jasne. Wyobraźnia jest cenna. Pozwala poprawić sobie nastrój w życiowej poczekalni.

I tak sobie siedzimy w tym kącie. Wiemy, co robimy i wiemy, że tak trzeba. Wiemy, że nie wypada się chwalić, promować, mówić o sobie. 
Myślimy: „Niech mnie znajdą, odkopią. Ja tu poczekam na swój czas. Tu jest dobrze, ciepło, bezpiecznie. Nie będę niczego zmieniać. Jak mają mnie znaleźć, to znajdą!”

I czas płynie. A my tak sobie siedzimy w kącie, robiąc swoje. W końcu coraz mniej osób do nas zagląda. Coraz mniej osób o nas mówi.  Nigdzie nas nie ma.

Nasi stali klienci zaczynają się zastanawiać czy na pewno warto dalej z nami współpracować. Nikt się o nas nie pyta, nikt o nas nie wie, nikt nas nie poleca.
„Hmmm, może nie ma pieniędzy?” myśli sobie rynek, czytaj: „ nikt tego nie kupuje”, czyli „produkt słabej jakości”.

Na rynku jest mnóstwo podobnych produktów i o niektórych jest głośno. A to znaczy, że ludzie kupują, chwalą, mówią o nich. Rynek wydaje szybką opinię: „ci, którzy się promują, nie wstydzą się tego, co robią i wierzą w swoją wartość, a skoro ty tego nie robisz, to czy masz coś do ukrycia?”

Rynek nie zna sentymentów. Albo jesteś w obiegu i można cię zauważyć, albo szybko znikasz zastępowany przez innych graczy biznesowych.

Bo i w życiu i w biznesie sukces osiągają tylko ci, którzy wiedzą, że w tej kwestii nasze babcie się myliły.

W kątach siedzą tylko myszy. Czasami pod miotłą. Nikt inny.